Głośniej,głośniej.. krzyczy mój słuch gdy słyszy nową fajna piosenkę. Chce słyszeć tylko ją! A za nim otwierają się usta, struny głosowe niemal płoną. A ja drę ryja, wyrzucając jakiś bełkot przypominający refren. Dobrze, że głośno gra, może sąsiad nie usłyszy, a nawet jak już.. to pewnie stwierdzi, że słucham jakiegoś beznadziejnego metalu.
Od lat mam dziwną manierę, może to oznaka nerwicy? Chodzi o dziwaczny nawyk zamęczania ulubionych piosenek. Słucham je aż mi się znudzą.
Co tam, ona tańczy dla mnie(1 odtworzenie)... La luny, rodzina słuchała 3 miesiące. Do tego stopnia, że nienawidzi tej piosenki. A ja czułem przyjemność, szukając wciąż nowych remiksów, jednego refrenu.
Ale cierpię też na chroniczny brak piosenek. Nowe są często be, a jak już to, zwykle 20-30 odtworzeń i do archiwum. A później nie chce się tego odgrzewać, na patelni sobotniego sprzątania.
Uzależniłem się od muzyki, jest jak nałóg. Po szczególne piosenki są dla mnie jak papierosy, lądują na ziemi po ich dokładnym wypaleniu.
Komentarze
Prześlij komentarz