Sprawy nie raz przyjmują nieoczekiwanego tempa.
Weronikę, znałem ją około ponad roku. Na początku było bardzo nieśmiała. Właściwie nie chciałem sie narzucać nawet rozmową. Bo nie wiązałem jakiejś dłuższej relacji. Jednak miała problemy ze szkołą, większość uczennic ją ma. Przecież to nic niezwykłego. Przyszła do mnie raz po pomoc. Potraktowałem to niejako z ambicjonalnego punktu widzenia. Nie chciałem wyjść na jakiegoś nieuka. Więc jak mogłem, to pomagałem. Te pomagania jej się chyba spodobały. Więc zaproponowała, że przyjdzie do mnie, bo czegoś nie rozumie. Więc się zgodziłem, pod warunkiem, że zabierze wszystko co ma. Bo miała jakieś stare zeszyty koleżanek które już ukończyły jej szkołę. Więc przyjechała na rowerze z plecakiem. Siedliśmy od razu do tych zadań. A to były akurat zadania z fizyki.
Przy jasnym świetle żarówki i okrągłym stole rozwiązywaliśmy zdania obok siebie. Do o koła panował półmrok, bo u mnie salon jest duży. Więc jedna żarówka wszystkiego nie jest w stanie określić. A tak się złożyło, że rodzice byli u jakiegoś wujka i ani ich widu i ani słychu. Podczas rozwiązywania przeze mnie jednego zdania. Jej się zebrało na amory i pocałowała mnie. Oczywiście zrobiłem się cały czerwony jak burak. Zapytałem, co robi? Ona odpowiedziała, że bardzo mnie lubi. No pomyślałem, że pewnie jakaś rekompensata za siedzenie tu z nią. Więc uśmiechnąłem się i nadal głowiłem się nad zadaniem. A jej poleciłem skupienie się na rozwiązaniu, ale to nie pomogło. Spróbowała drugi raz. Kiedy w przypływie bolącego kręgosłupa zamknąłem oczy i się wyprostowałem, odchylając głowę do tyłu. Ta przystąpiła do dzieła. Znaczy, do całowania mnie. Pocałowała wpierw mnie w usta. Wtapiając do środka swój język. Natychmiast złapałem ją za biodra i odsunąłem.
-co robisz?
-wynagradzam Ci trudy
-nie chce, żadnej zapłaty
-ale ja cie kocham
W tej chwili nastąpiła cisza. Nasze twarze były czerwone. Przerwałem ten dziwny moment:
-pakuj się
-co
-pakuj się i wynocha
-ale dlaczego, przecież nic złego nie zrobiłam
-przesadziłaś, to wystarczy... pakuj się i już Cię nie ma...
Zapakowała do plecaka zeszyty ze stołu. I teraz udała się w stronę drzwi. Szybko założyła buty, a ja stałem w milczeniu zaraz za nią. Odwróciła się i powiedziała cześć, ja jej to samo odpowiedziałem. Podążyłem za nią i zamknąłem za nią drzwi na klucz.
Już się bałem tej sztywności z jej strony, jaka mnie czeka.
Ale o dalszym kontakcie nie było chyba mowy. Tylko tak mogłem się pocieszyć.
Komentarze
Prześlij komentarz