Silny nacisk na pedały, coraz więcej metrów za mną... górka, za górką, długie podjazdy. Pot nie jest problemem, to konieczność.. leje się z czoła, leje się wszędzie. Ból pojawia się na końcu, przecież jest mi znany. Nie można się bez niego obejść. Ał! i sen się skończył. Ledwo otwieram ślepia i co widzę? cholerna muchę. Skurwysyn, siedzi mi na nodze i wydziwia ze swym odwłokiem, dziwne rzeczy. Kto by pomyślał, że ona będzie tak bardzo wkurwiająca. Przecież to tylko jebana mucha. Nic nadzwyczajnego, ale nie... wkurwia bardziej niż komar, bo ten słabo ucieka. A mucha? nie, to prawdziwy skurwiel, nawet jak ucieknie to i tak usiądze. No i tak się obudziłem.
Codzienne spojrzenie na świat, oczami wrednego ptaszyska.