Do dziś posiadam tzw. Umowę związkową. Jak sama nazwa mówi. Jest to umowa między dwoma partnerami. Przeciwnych płci.
A co w środku? Całej nie będę tu wklejał czy rozpisywał się odnośnie punktów. Ale sama umowa jest odzwierciedleniem zasad, zwyczajów, obowiązków, praw między mną a dziewczyną. Z jaką obecnie jestem.
Nic zasadniczo wielkiego. Wiele moich dziewczyn bało jej się jak ognia.
Ale nie ze względu, że tam są zapisane "złe rzeczy" tylko, z lenistwa.
Dosłownie lenistwa. Dziewczonkom nie chciało sie czytać, jakie mają prawa a nie wspomnę jakie mają obowiązki. Każda chce to robić na czuja. A ja chciałem tylko skonkretyzować nasz związek. I sprawić, że będzie bardziej przejrzysty. No, ale gdzie... kobieta sama wie, gdzie ma prawa i obowiązki.
Chociaż jak pokazuje historia, popełnia się masę błędów.
Prócz samej umowy jeszcze był specjalny aneks. Gdy 2 osoby wchodzą w związek. Muszą dołączyć swój życiorys wraz z zapisem osiągnięć itp. ogólnie wszystko prócz nr. buta. Czy jestem szalony?
Niee... mnie się randki znudziły. Nie lepiej opisać wszystko ze swojego życia. Niż słuchać partnerki przez ileś tygodni, zanim się poznacie?
A tak, mam wszystko na papierze i łatwo mogę się odnaleźć w kogoś życiu. Czy się go nauczyć. Prostsze i przejrzyste.
Właściwie po zapoznaniu się z dokumentacją. Można przejść do seksu.
Czy nie lepiej pominąć te wszystkie randki? wymienić się życiorysem, podpisać umowę i żyć razem? Prościej prawda.
Ps. Moja luba tego nie podpisała, bo nie chce się męczyć z paragrafami.
Komentarze
Prześlij komentarz